Znów przyszedł weekend i
znów zostaliśmy zaproszeni na obiad. Tym razem wraz z polskim towarzyszem ze
studiów pojechaliśmy jeszcze dalej na wschód. Dwie dziewczyny zaprosiły nas na
obiad, podkreślając dwukrotnie, że będzie on bezalkoholowy.
Stało się oczywiste dlaczego, kiedy dowiedziałem się
skąd są nasze koleżanki. Obie były muzułmankami i oczywiste było, że nie
będziemy nic pili do obiadu. Na obiad zabraliśmy duże ilości świeżych owoców i
soki. Mroźnym popołudniem dotarliśmy do akademika dla rosyjskich studentów.
Wniosek nasunął mi się tylko jeden, im dalej na
wschód leży ojczyzna gospodarza, tym więcej jedzenia dostaniesz. Planowaliśmy
spędzić tam 2 godziny, a spędziliśmy 5 i jeszcze moglibyśmy siedzieć rozprawiając
o współczesnym świecie, np. o tym, że
najdłuższą
granicą lądową Francji jest granica – z Brazylią…
I tak przez gry i zabawy
różnego rodzaju typu kalambury, doszliśmy do picia herbaty i rozważań nad
podobieństwami pomiędzy Inguskim, Baszkirskim, Tatarskim i Kipczackim.
Teoria wydaje się piękna, jednak jest ona błędna. W
niedziele na obiad zaprosiła nas pewna Niemka. Prawdziwa Frau, było wszystko:
zupa, drugie danie i deser…
Kiedyś nadejdzie i nasza kolej, na razie spijamy profity z organizowania przyjęć piątkowych...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz