sobota, 13 października 2012

Singapur, od początku do końca


Thomas Stamford Raffles urodził się w 1871 roku, na Jamajce. Historia jego życia jest dosyć barwna. Jeśli jest ktoś kto wniósł tak dużo dla rozszerzenia panowania brytyjskiego w Azji Południowo-Wschodniej, to ewidentnie jest to Raffles. Ambitny Brytyjczyk wielokrotnie zapuszczał się daleko na wschód w ekspedycjach zwiadowczych. Tak również nauczył się języka Malajskiego.



Sytuacja w koloniach zawsze była odbiciem tego, co działo się w Europie. W 1811 roku Napoleon Bonaparte zajął Królestwo Niderlandów, a wraz z nim wszystkie jego kolonie. Brytyjczycy nie mieli innego wyjścia jak zaatakować holenderskie kompanie handlowe na Jawie. Raffles wyruszył wraz z wyprawą wojenną na Jawę. Dobrze broniona i umocniona wyspa została zdobyta, Raffles uzyskał tytuł Porucznika-Gubernatora. Ale moment, gdzie jest w tej historii Singapur?

Rafflesowi przydarzyło się być poddanym ustaleniom Kongresu Wiedeńskiego z 1815 i niestety musiał opuścić Jawę.  Po powrocie z Europy, już z drugą żoną, Raflles został gubernatorem Bengkulu, na Sumatrze.
Należy przyznać, że Raffles był dość uparty w swej wizji rozwoju posiadłości Kompanii Wschodnio Indyjskiej. Szukał miejsca w regionie, z którego będzie można kontrolować całość żeglugi na linii wschód-zachód. Prawdę mówiąc lepiej wybrać nie mógł.





 6 lutego 1819 roku, podpisał z Sułatnem Johor Husseinem  Shahem traktat. Tego dnia na wyspie Singapur została ustanowiona obecność militarna Kompanii Wschodnio-Indyjskiej oraz zwierzchnictwo kompanii nad okolicznymi wodami.  





    Sułtan został przekupiony sumą 5tys $ w złocie, co na dzisiejsze warunki może być porównywalne z dobrą łapówką rosyjskich oligarchów. Ponieważ port był otwarty, miasto rozrosło się w błyskawicznym tempie.






Dzisiaj miasto jest mieszanką kulturową, którą sam określiłbym w ten sposób: chińsko-kolonialno-malajsko-indyjsko-wyspiarsko-arabsko-chińską.


\







Muszę tu przytoczyć pewną historię związaną z objazdem naukowym historyków z drugiego roku studiów. Zwiedzaliśmy zamki i kościoły małopolski, ucząc się podstaw architektury. Przez 5 dni, analizowaliśmy zabytki w miejscowościach, z których Bochnia była największą metropolią. Ostatniego dnia objazdu odbywał się egzamin, na który pojechaliśmy do... Krakowa.
 Wrażenie było niesamowite. Każdy pinakiel był 5 razy większy, każdy pilaster 3 razy szerszy. Wielość stylów architektonicznych, jakość wykonania rzeźb, przepych i piękno wszystkiego co oglądaliśmy zapierała dech w piersiach. A PRZECIEŻ TO BYŁ TYLKO KRAKÓW.







Tak również było ze mną w Singapurze. Dysonans pomiędzy Kalkutą, a Singapurem jest olbrzymi.  Dostępność wszystkich najlepszych gazet ot tak o na ulicy, piwo w kioskach, czy wygląd dziewczyn na ulicy. W Warszawie przeszedłbym obok dziewczyn z ulotkami, prawdopodobnie ignorując je totalnie. W Singapurze nawet sobie zrobiłem z nimi zdjęcie. Cytując pewną piosenkę: "przyjechali z interioru ludzie do stolicy".



Jeśli chodzi o bezsensowne porównania, które przeprowadzam od początku mojego pobytu w Azji, to: Singapur jest jak sterylny Manhattan z Nowego Jorku.

Spędziłem w Singapurze dwa dni i spełniłem swoje marzenie. Jednak sterylne miasto-państwo to dyktatura technokratów. Przeraża mnie w nim to, że jest swego rodzaju otwartą klatką dla własnych obywateli. Coś w rodzaju syndromu wyższości stolicy, która wyniesiona jest do rangi osobnego państwa.

Nie można jednak podsumować opowieści o tym mieście w negatywny sposób. Singapur zadziwia na każdym kroku. Pięknem, przepychem, słowem wszystkim. I taki właśnie pozostanie w mojej pamięci.













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz