Samolot linii Air Asia usiadł na pasie w Kuala Lumpur,
było 10 min po północy. Obywatele RP nie potrzebują wizy do Malezji, więc po
szybkiej kontroli, przesunąłem zegarek o dwie i pół godziny do przodu i
ruszyłem nocnym autobusem przed siebie. Lotnisko oddalone jest od stolicy o 72
kilometry, ale nie stanowi to problemu, sieć autostrad jest dość dobrze
rozbudowana.
Nie wiedziałem czego mam się spodziewać po Kuala
Lumpur, nazywanego przez mieszkańców – KL. Bez noclegu i bez większego planu na
następny dzień, wysiadłem na KL Sentral około 1:30 ( tak oni piszą to przez S).
Widziałem w życiu wiele dworców, na kilku przyszło mi też spać, muszę przyznać,
że w wypadku KL Sentral nie było to w ogóle uciążliwe. Dworzec wyglądał na
wymarły, poranka doczekałem w kawiarni, która była otwarta 24/7. Jako jedyny
klient po zamówieniu herbaty i kanapki, zrobiłem to samo co reszta 3 osobowej
obsługi, poszedłem spać na wygodnych sofach.
Dworzec ma 4 poziomy, pociągi odjeżdżają z
pierwszego, metro z 4. Wygląda on o wiele bardziej jak nowy Berlin Haupt Bahnhof, a nie Warszawa Centralna. O 6:30
otworzyły się kasy, a ja z uśmiechem na twarzy zakupiłem bilet kolejowy do
Singapuru.
Nigdy nie przypuszczałem, że moje marzenie spełni się
tak szybko. Kiedy moja siostra mieszkała w Singapurze przez 3 miesiące - latem
2006 roku, a w mojej kuchni wisiała olbrzymia mapa ścienna Azji, ja snułem
marzenia o podróżach kolejowych po świecie. Europa była w zasięgu ręki, ale
wymarzony port Singapur wydawał się nie możliwy do osiągnięcia. Marzenie
oczywiście zakładało pokonanie całej trasy z Rzeszowa do Singapuru koleją, ale
powiedzmy, że w trosce o dobre samopoczucie musiałem trochę oszukać samego siebie.
Z biletem za 23 Ringity Malezyjskie ( czyli 23,5 PLN)
wsiadłem w metro i pojechałem na podbój Kuala Lumpur. Muszę zaznaczyć, że wiele
czasu nie miałem bo pociąg odjeżdżał o godzinie 14:06.
Zacząłem od Petronas Towers…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz