sobota, 11 sierpnia 2012

Nieskończone puri puri cz. 1


        Wychodzisz godzinę przed odjazdem pociągu, masz wszystko gotowe, jesteś w stanie przepłacić za taksówkę, aby zabrała Cię na dworzec kolejowy Howrah ( na drugim brzegu Hugli) i wydaje Ci się, że jeszcze nigdy nie zadbałeś o to aby zdążyć tak jak tym razem. Ale Kalkuta, wyprowadzi Cię z tego błędu bardzo szybko. To miasto brzęczy, to miasto bzyczy, rusza się ale i przemieszcza dynamicznie ale nie biegnie. Zdjęcie nie jest w stanie tego opisać więc proszę oto krótki film poglądowy.  


          Tu nie można stosować „szybkiego trybu życia”, który do tej pory był mi całkiem bliski. Gdy dotarłem na dworzec, zrozumiałem, że pomimo dodatkowych 15 minut podarowanych przez spieszący zegarek, trudno będzie wsiąść. Stacja kolejowa Howrah ma jakieś  23 perony, a nie wiem,  który jest mój.  Mój był 23, stałem przy 3. I tak właśnie zaczęła się moja przygoda z nieskończonym Puri, puri.

Pociąg

      Kolej w Indiach to temat nieskończony. Pociąg ma 26 wagonów,a jeśli twój wagon jest 4 za lokomotywą, to musisz jeszcze chwilę biec. Mam bilet na drugą klasę z klimatyzacją. Wagon sypialny, tak jak rosyjska plackarta, 2 półki do leżenia i korytarzyk, miło i przyjemnie, lecz z intensywną i powiedziałbym nazbyt inwazyjną klimatyzacją. Chłód i ukojenie to jedno, a dotkliwe uczucie chłodu to drugie. Do Puri pociąg dociera o godzinie 5 rano. Już zaczyna robić się jasno.

Sam wyjazd do Puri był pomysłem mojej koleżanki Doroty, która przyjechała do Kalkuty 24h wcześniej i poprosiła mnie abym pojechał z nią. Długo prosić nie musiała, Puri to przecież świątynie, ocean i inny stan Orisa. 

 Na dworcu wybór pada na starszego rikszarza rowerowego, który zgadza się pojechać nad ocean za przyzwoitą cenę. Starszy pan wygląda trochę jak wychudzony solą i wiatrem rybak, ale rybakiem nie jest. Całe życie jeździ na rikszy i mało zarabia, a aura Oceanu Indyjskiego przywołuje skojarzenie z bohaterem Hemingwaya, chyba przesadnie.

Ocean Indyjski

Był zupełnie inny niż się spodziewałem, sztorm, czerwona flaga, dużo piasku przy brzegu. Był to Ocean ze swoimi olbrzymimi falami. Pierwszy taki ocean w życiu. Bo ani zatoka przy Seattle, ani plaża na Coney Island, nigdy nie zrobiły na mnie takiego wrażenia.                                                                                                                                                                                                                                  Ocean w Puri od dawna był wytchnieniem dla ludzi z Kalkuty. Jest tak do dziś, bo bryza, to coś co jest w Kalkucie nieosiągalne.  Plaża dzieli się na trzy części, miejsko-hotelową, dziką i miejską w analogicznej kolejności. Na skraju dzikiej i miejskiej, mieści się mała świątynia, i wioska rybaków, którzy śpią z rodzinami w łodziach, i wokoło nich na plaży. 


Tego dnia nie udało się wypłynąć  i rybacy nie byli chyba zadowoleni. Jednak poranna toaleta w pełnej „okrasie” wypadła koncertowo. Ileż radości i ile uśmiechu daje to moim rówieśnikom z tamtej wioski. Takie stare konie, a jak 4 latki…                                  
          
        Kąpieli oceanicznej zażyłem po kolana, co w pełni mnie usatysfakcjonowało.
           

         Na plaży miejskiej, niesamowity tłum ludzi. Handlarze czym się da mieszają się z odchodami, małymi dziećmi i szczęśliwymi rodzinami. 








                   
Uśmiechnięty i kolorowy wielbłąd niczym hipisowska zjawa kontrastował z inną tym razem tragiczną zjawą, z antycznego dramatu…  Takie właśnie są do tej pory Indie, jak ten wielbłąd i ten ptak na krowie. 




Gdy już to wszystko mnie zdziwiło, przeraziło i ucieszyło udaliśmy się na śniadanie: 

1 komentarz:

  1. już tam jesteś? jezu, ale Ci zazdroszczę!! do kiedy tam będziesz? Byłam w Puri tydz. Fajna mieścina. Byłam w szoku jak zobaczyłam toaletę mieszkańców wioski rybackiej = plażę :D Dwa lata temu dobrze i tanio karmili w knajpie Mickey Mouse :D Pozdrawiam, powodzenia życzę :D i jak będą tanie bilety to wpadnę Cię odwiedzić :D
    gosia pryśko

    OdpowiedzUsuń