Eleganckie różowe sari miało zastąpić beżowy kostium, kapelusz i
rękawiczki. Tym razem nie musiała się zastanawiać czy kwiatki wpięte w
kapelusz na pewno pasują do butów i krawata męża. Problem był o wiele
większy. Jak zawinąć się w 6 metrów dobrej jakości materiału żeby
wyglądać godnie na weselu? Dwie wprawione w wiązaniu Sari hinduski
ubierają w nie osobę trzecią w ciągu 10 minut. Kosmetyczce, która w
pojedynkę miała zawiązać Sari piękniejszej części gości z Europy zajęło
to 30 minut.
Dla nie wprawionych jest to dość duży problem, a instrukcja z
internetu wiele tutaj nie zmieni. Nawet jeśli trzeba za to zapłacić 1500 RS, czyli trzykrotność normalnej sumy, to
matka Pana Młodego była gotowa dać każde pieniądze. Z relacji mojej
siostry wiem, że owa kosmetyczka w wiązaniu sari była tak dobra jak
przeciętny Polak w Norwegii, który remontuje domy. Dla sporej kasy da się zrobić wszystko.
Wracając
jednak do tamtego niespokojnego poranka przed ślubem, należy wspomnieć
o pewnym indyjskim odpowiedniku kapelusza weselnego - o kwiatach we
włosach. Nawleczone na nitkę pąki jaśminu wyglądają rewelacyjnie
(Panna Młoda ma ich najwięcej). Powiedziałbym nawet, że ten element
wprowadziłbym na polskim weselu od razu, jest jednak małe ale. Siostra
Nicoli, miała niezdiagnozowane uczulenie na jaśmin. Kwiat po godzinie
od wpięcia stał się swego rodzaju zemstą Maharadży, w straszliwy sposób
wykluczając ciocię z ceremonii ślubnej, zdjęcie zostało wykonane kwadrans wcześniej. Gdybym nie znał historii o
alergii, snułbym wątek o postkolonialnym konflikcie brytyjsko-indyjskim
mieszając ją z przekleństwem rzuconym przez indyjską wiedźmę. Szczęście
Nicoli, że to ona z dwójki sióstr urodziła się z właściwymi genami.
Kiedy świekra Sangeethy (bo tak od teraz powinniśmy nazywać Nicolę
Gallagher) była ubierana w sari, jej mąż Paul musiał zmierzyć się
również z dość pokaźnym kawałkiem materiału. Mimo tego, że łatwiej
owinąć sobie cztery metry materiału wokół pasa, niż ubrać się w sari,
to wiązanie mundu również wymaga pewnego instruktażu. Tutaj jednak
wystarczyła 3 minutowa wizyta wujka Mieczysława.
Mundu musi być białe lub beżowe i koniecznie obszyte złotą nitką.
W celu przywdziania tej męskiej sukni należy złożyć mundu na pół, owinąć
się z tyłu materiałem i w ręce złapać końce materiału. Prawy koniec
należy dociągnąć do lewego boku i biodra. Lewy dociągamy (tak aby
zablokować prawy koniec) do prawego biodra i plisujemy aby mieć złoty
pasek ładnie ułożony z prawej strony. W uproszczeniu : mundu należy
owinąć się jak ręcznikiem.
Paul Gallagher (ojciec Jamesa) i jego drugi syn Joe ubrani są w ładne ale stonowane mundu, w
odróżnieniu od bardzo wystawnego mundu Pana Młodego. Może i na oko
wyglądają one tak samo, ale diabeł tkwi w szczegółach i jakości
materiału.
James już od wczesnego rana gotowy czuwa w recepcji hotelu.
Ponieważ spóźniłem się na specjalne poranne wiązanie mundu postanowiłem
zrobić to samemu. Popełniłem jednak błąd i zawiązałem mundu na lewą, a
nie prawą stronę. Sądząc po reakcjach było to porównywalne z zapięciem
płaszcza na żeńską a nie męską stronę. Niby nic wielkiego: „ale na
lewą, ale dziwnie, dlaczego tak się ubrałeś, jesteś pewien, że chcesz
mieć mundu na lewą stronę?” Gdy Pan Młody, który oczywiście całej tej
rozmowie się przysłuchiwał, zapytał mnie czy może jednak nie byłoby
lepiej abym się przebrał, choć ani dla mnie ani dla niego nie stanowiło
to żadnego problemu, przystałem na jego subtelną propozycję. Nie warto
było stresować Pana Młodego ubierając się w przysłowiową (białą
sukienkę na wesele). Szybkie przewiązanie przeprowadzone przez wujka
Miecia i po sprawie.
Muszę przyznać, że mam problem. W polskim "slangu", każdy wujek
z dużym wąsem to Mietek albo Andrzej. W kerali musiałbym ich tak
nazywać wszystkich, ponieważ lokalnym kanonem piękna jest właśnie duży
kruczoczarny wąs a la Jarosław Kalinowski z PSL. Tu proszę o wybaczenie
wszystkich Mieciów i Andrzejków.
Tak goście z Europy starali się wspomóc Jamesa. Prosił on aby
mężczyźni koniecznie przebrali się w białe lub beżowe mundu. Ponieważ
tego wymagała etykieta Kerali oraz powaga sytuacji każdy męski gość
Pana Młodego przywdział mundu.
Był co prawda jeden wyjątek od reguły - nauczyciel tanga imieniem Tobby. Choć to bardzo
sympatyczny Pan, to za karę na każdym zdjęciu musiał stawać z tyłu
(zastanawiam się czy nie zrobił tego celowo).
Gdy wszyscy zaczęli odczuwać lekkie podniecenie związane ze ślubem
mniej więcej trzy kwadranse przed ślubem, wesoła ferajna w spódnicach
zapakowała się w autoriksze zwane przez miejscowych tuk-tukami i
ruszyła do świątyni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz