czwartek, 27 września 2012

Dziś na kursie Singapur - czyli pozegnainie z Kalkuta na chwile.

http://www.youtube.com/watch?v=x2YKoDXGA44

"Dziś na kursie Singapur
Kapelusz noszę pełen bzdur!
I tęsknię jak pijany kot
Do nierealnej Ziemi Nod.
Będę z Chińczykami pił,
Lub na paryskiej barce żył,
Może pomaluję wiatr,
Albo z piasku skręcę bat!
Więc rozstania nadszedł czas!

Dziś na kursie Singapur,
Zamień się w czujności wzór!
Drwij ze śmierci, w ogień skacz,
Gdy usłyszysz cichy płacz!
Albo ostry tasak kup,
Załóż skup dziecięcych stóp,
Od Kopciuszka bucik weź
I do piekła prosto nieś!
Widzisz mnie ostatni raz!

Litr benzyny wlej do żył,
Zebyś zły i twardy był!
Bo od dziś ten cały złom
To twój dom, ten złom to dom!
Zanim wyjdziesz wyłącz gaz!

Dziś na kursie Singapur,
Włóż pelisę z ptasich piór!
Prysznic weź i wyjdź za drzwi,
W żelaznej kuli miasto śpi!
Każdy świadek razy dwa!
Włoski sen – karnawał trwa!
W kieszeń ziemię wsyp i start!
Bądź dolara chociaż wart!
Zegnam, chłopcy, żegnam was!"

Kazik Staszewski


środa, 26 września 2012

moi przyjaciele w Kalkucie



     Uroczyście ogłaszam, że zmieniła się pora roku! Nie świętuję jednak nadejścia złotej jesieni, a koniec monsunu. Od tygodnia świeci słońce i jest pięknie. Nie przypuszczałem, że tak  mało człowiekowi potrzeba do poprawy humoru. Uszczypliwi podkreślają, że tegoroczny monsun przyniósł  o 60% mniej opadów w porównaniu do ubiegłorocznego, rzeczywiście powodzi nie było w tym roku. Chmury odchodzą!!!





 Ponieważ światło słoneczne i wakacyjna temperatura ( tylko 33C) nastrajają optymistycznie, postanowiłem opisać swoich przyjaciół. Wielu podróżników pisało, że w Indiach nigdy nie jest się samemu. No i muszę się z tym zgodzić. Wszędzie ma się przyjaciół. Zacznijmy od przyjaciół, z którymi spędzam czas na świeżym powietrzu.





Psy. Niezliczone sfory dzikich psów. Wzdłuż głównej ulicy dzielnicy Salt Lake, jest ich 7. Zazwyczaj ich stosunek do ludzi jest powiedziałbym lekceważący, ale nie należy się tym niepokoić. Jeśli „stado” tych słodziutkich bestyjek postanowi jednak zwrócić uwagę na przechodnia, wtedy zaczyna się gra emocji. Biec dalej i może mnie nie pogryzą, zawrócić, tylko czy wtedy nie zaczną mnie gonić? Przeważnie „słodziutkich psinek” i „rozkosznych czworonogów” jest w sforze 6. Żyją jak wilki, zachowują się jak wilki i wyglądają jak brązowe udomowione wilki. Zastanawia tylko jedno, co jedzą? Muszę podkreślić, że nie wyglądają na wychudzone.

Kolejni znajomi to lotnicy ze skrzywieniem narcystycznym. Przylatujące na parapet sali ćwiczeniowej ptaki, nie mogą zobaczyć ludzi w środku z powodu folii przyciemniająco-odbijającej. Przeglądają się tak w swoich odbiciach nie wiedząc jakie zło czai się za szybą. Jeśli chodzi o pierwszą koleżankę , to jest to Kania Czarna nazywana również brunatną z rodziny Jastrzębiowatych. Zamieszkuje w Indiach  przez cały rok. Oto jej zdjęcie


Reszta się jeszcze nie przedstawiła.


          Oprócz znajomych z ulicy, mam jeszcze kolegów w domu. Część się nas wstydzi np. tak jak stały rezydent kuchni, pan na włościach – Alfred Kleofas oraz jego kamerdyner Chryzostom. Para szczurów, która zamieszkuje rury i przewody w naszym domu stara się nas unikać jak się da. Jest gorzej jak się zapomną.

                  
             Najprzyjemniejszym towarzyszem, jak i najważniejszym współmieszkańcem jest gekon o dźwięcznym imieniu Albert. Ostatnio coś się z nim stało. Obawiamy się najgorszego… Oto jego portret pamięciowy znaleziony w internecie 





                       Z częścią moich znajomych, których chyba powinienem nazywać przyjaciółmi dziele najintymniejsze części swojego pobytu w Indiach. Karaluchy o iście królewskim rodowodzie obserwują mnie w łazience.




Pluskwy nazywane przez Indusów bad bugs’ami zdają się ze mną spać, okresowo domagając się czułości z mojej strony. Egzekwują ją w dość bolesny dla mego serca sposób. Ranią wtedy moje uczucia i nie tylko. 
Moje mieszkanie odwiedzają czasem termity, mrówki oraz starzy znajomi jeszcze z Polski – komary.

wtorek, 18 września 2012

Święty Daimler Błogosławiony Benz


(opis wesela kiedyś dokończę)        

         Gdyby wczorajsze święto było obchodzone przez Europejczyków prawdopodobnie wynalazcy  silnika spalinowego byliby wyniesieni na ołtarze. W dniu  Boga Stworzyciela -Vishwakarmy czci się... - maszyny. Wszelkie urządzenia poczynając od silników spalinowych, przez tokarki, obrabiarki, kasy fiskalne kończąc na rowerach. Właściciele taksówek, riksz, a nawet wózków dostawczych przystrajają swoje pojazdy w liście bananowca oraz kwiaty.




 Niestety w tym roku święto zostało zepsute przez podwyżkę ceny diesla [na litr o  5 rupii (30gr)]. W związku z tą jakże nie miłą niespodzianką, socjaliści i maoiści wraz ze związkami zawodowymi zwołali strajk. Nie wyjechały autobusy miejskie. Na ulice wyjechały chyba wszystkie riksze i taksówki.        
         (Dla ciekawskich warto dodać, że na czwartek został zapowiedziany strajk generalny. Nie ma zajęć na uniwersytecie, nie będą jeździć prywatne autobusy. Taksówkarze zostaną w domach na 72 godziny. Może uratują mnie autoriksze.)


Vishwakarma Puja to również hinduska radosna wersja święta pracy. Nie tylko pojazdy ruchu drogowego były przystrojone. Każdy warsztat maiał swój własny ołtarzyk z figurkami, każda korporacja - osobny ołtarz z kapłanem. 



Wracając w ulewnym deszczu przez mały slumsik nieopodal mieszkania w kalkucie, postanowiłem udokumentować bawiących się hindusów. Sklep w sklep, każdy miał swój ołtarzyk.

http://www.youtube.com/watch?v=KU8cxWdxKdM&feature=youtu.be

 Szczęśliwi Ludzie pracy zaprosili mnie na szklaneczkę whisky, no może 4. Muszę przyznać, że byli naprawdę sympatyczni, choć może na pierwszy rzut oka wyglądają przerażająco. Za mną stał półtorametrowy głośnik, z którego sączyła się ta wspaniała muzyka, którą słychać na filmie... Im głośniej tym lepsza zabawa. Na 20 warsztatów 8 miało wystawione kolumny z muzyką. 
Gdy rano udawałem się na zajęcia widziałem tylko hindusów okadzających ołtarzyki i sprzątających po święcie. Część musiała boleć głowa. 

piątek, 14 września 2012

Lord w sukience

             Eleganckie różowe sari miało zastąpić beżowy kostium, kapelusz i rękawiczki. Tym razem nie musiała się zastanawiać czy kwiatki wpięte w kapelusz na pewno pasują do butów i krawata męża. Problem był o wiele większy. Jak zawinąć się w 6 metrów dobrej jakości materiału żeby wyglądać godnie na weselu?  Dwie wprawione w wiązaniu Sari hinduski ubierają w nie osobę trzecią w ciągu 10 minut. Kosmetyczce, która w pojedynkę miała zawiązać Sari piękniejszej części gości z Europy zajęło to 30 minut. 
Dla nie wprawionych jest to dość duży problem, a instrukcja z internetu wiele tutaj nie zmieni. Nawet jeśli trzeba za to zapłacić 1500 RS, czyli trzykrotność normalnej sumy, to matka Pana Młodego była gotowa dać każde pieniądze. Z relacji mojej siostry wiem, że owa kosmetyczka w wiązaniu sari była tak dobra jak przeciętny Polak w Norwegii, który remontuje domy. Dla sporej kasy da się zrobić wszystko. 
            Wracając jednak do tamtego niespokojnego poranka przed ślubem, należy wspomnieć o pewnym indyjskim odpowiedniku kapelusza weselnego - o kwiatach we włosach.  Nawleczone na nitkę pąki jaśminu wyglądają rewelacyjnie (Panna Młoda ma ich najwięcej). Powiedziałbym nawet, że ten element wprowadziłbym na polskim weselu od razu, jest jednak małe ale. Siostra Nicoli, miała niezdiagnozowane uczulenie na jaśmin. Kwiat po godzinie od wpięcia stał się swego rodzaju zemstą Maharadży, w straszliwy sposób wykluczając ciocię z ceremonii ślubnej, zdjęcie zostało wykonane kwadrans wcześniej. Gdybym nie znał historii o alergii, snułbym wątek o postkolonialnym konflikcie brytyjsko-indyjskim mieszając ją z przekleństwem rzuconym przez indyjską wiedźmę. Szczęście Nicoli, że to ona z dwójki sióstr urodziła się z właściwymi genami.  
        Kiedy świekra Sangeethy (bo tak od teraz powinniśmy nazywać Nicolę Gallagher) była ubierana w sari, jej mąż Paul musiał zmierzyć się również z dość pokaźnym kawałkiem materiału. Mimo tego, że łatwiej owinąć sobie cztery metry materiału wokół pasa, niż ubrać się w sari, to wiązanie mundu również wymaga pewnego instruktażu. Tutaj jednak wystarczyła 3 minutowa wizyta wujka Mieczysława.
     Mundu musi być białe lub beżowe i koniecznie obszyte złotą nitką. W celu przywdziania tej męskiej sukni należy złożyć mundu na pół, owinąć się z tyłu materiałem i w ręce złapać końce materiału. Prawy koniec należy dociągnąć do lewego boku i biodra. Lewy dociągamy (tak aby zablokować prawy koniec) do prawego biodra i plisujemy aby mieć złoty pasek ładnie ułożony z prawej strony. W uproszczeniu : mundu należy owinąć się jak ręcznikiem.
       Paul Gallagher (ojciec Jamesa) i jego drugi syn Joe ubrani są w ładne ale stonowane mundu, w odróżnieniu od bardzo wystawnego mundu Pana Młodego. Może i na oko wyglądają one tak samo, ale diabeł tkwi w szczegółach i jakości materiału.

 James już od wczesnego rana gotowy czuwa w recepcji hotelu. Ponieważ spóźniłem się na specjalne poranne wiązanie mundu postanowiłem zrobić to samemu. Popełniłem jednak błąd i zawiązałem mundu na lewą, a nie prawą stronę. Sądząc po reakcjach było to porównywalne z zapięciem płaszcza na żeńską a nie męską stronę. Niby nic wielkiego: „ale na lewą, ale dziwnie, dlaczego tak się ubrałeś, jesteś pewien, że chcesz mieć mundu na lewą stronę?” Gdy Pan Młody, który oczywiście całej tej rozmowie się przysłuchiwał, zapytał mnie czy może jednak nie byłoby lepiej abym się przebrał, choć ani dla mnie ani dla niego nie stanowiło to żadnego problemu, przystałem na jego subtelną propozycję. Nie warto było stresować Pana Młodego ubierając się w przysłowiową (białą sukienkę na wesele). Szybkie przewiązanie przeprowadzone przez wujka Miecia i po sprawie.  
Muszę przyznać, że mam problem. W polskim "slangu", każdy wujek z dużym wąsem to Mietek albo Andrzej. W kerali musiałbym ich tak nazywać wszystkich, ponieważ lokalnym kanonem piękna jest właśnie duży kruczoczarny wąs a la Jarosław Kalinowski z PSL. Tu proszę o wybaczenie wszystkich Mieciów i Andrzejków.
Tak goście z Europy starali się wspomóc Jamesa. Prosił on aby mężczyźni koniecznie przebrali się w białe lub beżowe mundu. Ponieważ tego wymagała etykieta Kerali oraz powaga sytuacji każdy męski gość Pana Młodego przywdział mundu. 
Był co prawda jeden wyjątek od reguły - nauczyciel tanga imieniem Tobby. Choć to bardzo sympatyczny Pan, to za karę na każdym zdjęciu musiał stawać z tyłu (zastanawiam się czy nie zrobił tego celowo).  
Gdy wszyscy zaczęli odczuwać lekkie podniecenie związane ze ślubem mniej więcej trzy kwadranse przed ślubem, wesoła ferajna w spódnicach zapakowała się w autoriksze zwane przez miejscowych tuk-tukami i ruszyła do świątyni. 

sobota, 8 września 2012

Wieczór panieński synowej Nicoli


       Nicola Gallagher założyła tego dnia swój najlepszy kremowy kostium. Przejrzała się dumnie w lustrze; tak, wyglądała dobrze tego dnia rękawiczki, buty na obcasie, kapelusz, który kupiła specjalnie na tę okazję. Wszystko było perfekcyjne, w końcu dziś miał ożenić się jej pierworodny syn James.

        Nie, nie, nie. To wszystko przecież wyglądało inaczej. Nie było kapeluszy, rękawiczek, obcasów. Nikt na obiad nie wniósł pysznie podsmażanej wołowinki w sosie grzybowym. Nikt nie wypił tego dnia nawet lampki wina. Na ślub i wesele do Kerali jechałem, nie wiedząc zbyt wiele o miejscowych zwyczajach. Wiedziałem, że nie będzie to biesiadne weselicho, ani też wykwintny angielski obiadek. Nie znałem ani Pana Młodego, ani jego przyszłej małżonki.


Jako osoba towarzysząca mojej siostry gdzieś pod koniec sierpnia wysiadłem na lotnisku w Kochi, w przeddzień ślubu. Na lotnisku miał czekać umówiony taryfiarz.  Przed lotniskiem stałem chwilę rozglądając się za kartką z moim nazwiskiem. Nad 3 rzędem tłoczących się przed wyjściem z lotniska hindusów, ukazał się nieprawdopodobnie wysoki pan z wąsem i karteczką „KAROL”. Dzień później gdy na weselu ten 2 metrowy tytan dał mi lekko „z bara”, wyprzedzając mnie w kolejce do piwa, stwierdziłem, że nie mógł być tylko taksówkarzem. Jeśli chodzi o ustalenie ceny przejazdu taksówki, był równie uprzejmy.

Jechałem do miejsca, którego próżno szukać w przewodniku "Lonely planet". Nie znajdziecie go również na mapach Marco Polo. Thodupuzha jest trochę jak Brzozów, ale w skali Indyjskiej; troszkę większa i 10 razy bardziej ludna. Po drodze do hotelu mijamy kościoły, meczety, świątynie hinduskie. Tu każdy może wierzyć w co chce. Nagle taryfiarz się zatrzymuje i mówi pigdzer pigdzer… Marzenie się spełniło, zobaczyłem słonia na ulicy w Indiach.
       W wieczór przed ślubem, rodzice Panny Młodej zapraszają do swojego domu na posiłek i jak określiła to moja siostra - ceremonię „smarowania Sangeety henną”. Przed domem został rozbity spory namiot. W środkowej jego części na mini postumencie siedzą muzycy, bębniarz i flecista. W głośnikach słychać jeszcze Sitarę, ale ta jest nagrana i puszczana z taśmy. Na Lewym końcu namiotu na scenie siedzi Sangeeta. Przed nią pali się „fallus” jak nazywał go pan młody, czyli dziękczynny kaganek, dookoła trochę porozsypywanego zboża i banany. Wszędzie krążą kamerzyści i fotoreporterzy i czasami zastanawiam się czy to ceremonia, czy plan zdjęciowy. Na korzyść ceremonii przemawia fakt, że reżyser nie mówi nic o powtórkach i cięciach. Każdy z gości idzie pokłonić się Pannie Młodej i położyć grudkę henny na jej dłoniach.

Tak oto poznałem Sangeetę i definitywnie było to najbardziej nietypowe poznanie Panny Młodej w moim życiu.
       Wzdłuż namiotu zostały ustawione stoły i krzesła tak aby po skończonej ceremonii goście mogli coś zjeść. Na kolacje dostajemy ryż sosem i warzywami. Lekko ostre, ale bardzo pożywne. Po trzech tygodniach w Kalkucie to było naprawdę coś; do tego zimna herbata jaśminowa albo coś w rodzaju lokalnego kompotu. 
       Po posiłku, dziewczyny i biali faceci malują sobie ręce henną. Namalowali mi na środkowej części dłoni znak ich boga OM.  Hinduska wersja om nom nom, była chyba z dwojga złego całkiem dobrym wyjściem. Pewien anglik  dał sobie namalować uśmiechniętą twarz, rano  przed ślubem podczas śniadania utwierdził się w przekonaniu, że tatuażu z henny nie da umyć się mydłem.

        Tak minął wieczór panieński. Nie jest chyba łatwo być Panną Młodą w Indiach. Sangeeta poszła spać o 1, a wstać musiała już o 4. Make-up, ubranie, uczesanie - wszystko miało być gotowe na 11.