Dolina tej rzeki
jest gangetyczna w pełni tego słowa znaczeniu. Pola po horyzont. Widać je było
nocą oświetlone światłem księżyca, widać je było o poranku. Chłopi wstają
wcześnie, o 6:00 pola były już pełne rolników. Wiejski krajobraz Zachodniego
Bengalu, naprawdę uspokajał. Pomimo tego, że uciekłem z szumiącego i hałaśliwego miasta, to nie zdążyłem
jeszcze uciec od współpasażerów.
Kiedy pociąg
zbliżył się o jakąś godzinę od stacji X, cała rodzina, która spała na
kuszetkach dookoła mnie, postanowiła zacząć się pakować. 4:30-5:00, czyli
poranne budzenie. Wmawiam sobie, że ich nie słyszę, udaje mi się dosyć
skutecznie zasnąć. O 5:30 przechodzą hidżry, ewidentnie zapadam w kamienny sen,
nie chcąc być zmuszonym do wrzucenia im 10 rupii. O 6:00 przychodzi jednak
najbardziej fatalne ale i filmowe budzenie. Śniąc słyszę bęben i głos małego
chłopca. Mam wrażenie, że gdzieś go słyszałem. Otwieram oczy, widzę młodą matkę
grającą na bębnie i jej córkę, która śpiewa do rytmu. Podoba mi się to jaką
muzykę tworzą. Jest to niesamowicie ładne, ale dlaczego o 6:00 rano.
Dziewczynka pociąga mnie za duży palec od prawej stopy, aby mnie zbudzić i
zmusić do wrzucenia im pieniędzy. Niestety. Zasnąłem.
Ale śniłem chyba
jeszcze tylko przez 10 minut. Muzyka, którą słyszałem, to początek od filmu
Tonego Gatlifa „Latch Drom” oto odpowiedni fragment - http://www.youtube.com/watch?v=w8cZL37Y_Wk
Tego dnia
wyjechałem z Indii.
Z Indii
właściwych, tych które znamy z opowieści, filmów i muzyki. Do granicy droga
wiła się niemiłosiernie serpentynami. Wzdłuż ruchliwej drogi do Gangtoku, z
gdzieniegdzie przesiadywały małpy. Na granicy ze stanem Sikkim, dostałem
pieczątkę w paszporcie. Takie pieczątki są bardziej stemplami pokazującymi
różnice mentalności ludzi w Sikkimie i Bengalu zachodnim. W Sikkimie był już inny świat.
Dzień później
pędziłem Jeepem w stronę Tashding. Nie wiedziałem gdzie to jest, pożegnałem się
z internetem i cywilizacją na półtora tygodnia. Po drodze dowiedziałem się, że
w Tashding może być średnio z noclegiem,
ale jeśli chce, mogę przenocować u rodziny mniszki, która jechała ze mną
jeepem.
Rodzina mieszkała
w drewnianym domu, krytym blachą falistą, jedli skromnie, ale ugościli mnie
wszystkim czym mogli. Rano pomogłem ojcu rodziny ubijać kukurydze na mąkę.
Ciężka praca. Po śniadaniu poszedłem do nieopodal położonego klasztoru. Cisza i
spokój, 8 rano w Tashding.
Rodzina ledwo przyjęła ode mnie worek z cukierkami, który im podarowałem. Musiałem ruszać dalej. 3 dnia swojej wyprawy do Sikkimu, postanowiłem dotrzeć do Yuksom, bazy wypadowej na wyprawę w góry. Postanowiłem ruszyć pieszo (pierwszy jeep miał się zjawić za 4 godziny). Po drodze spotykałem pijanych Sikkimczyków, którzy bardzo chętnie godzili się na zdjęcia, ale tylko pod warunkiem że je im wyśle. Na zdjęciu – Nepalczycy ( poznasz ich po czapkach).
Autochtoniczna ludność górskich wiosek była niesamowicie niepocieszona tym, że nie chciałem z nimi szklanki whisky wypić o 11:00 rano. Trudno, wypiłem z częścią z nich herbatę. Po przejściu jeszcze 8 km, złapałem stopa. Jeep, z kurami na pace. Smród niemiłosierny, ale dopóki samochód jechał do przodu dało się wytrzymać. Tego dnia dotarłem do Yuksom,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz